Na rynku sportowych samochodów zaobserwowałem dwie filozofie, które nieco inaczej podchodzą do wyczynowej jazdy.
Świat sportowych i luksusowych aut to obecnie świat tak bogaty i różnorodny jak chyba nigdy dotąd. Mamy małe i zwinne pociski potrafiące wykręcić fenomenalne czasy okrążeń, masywne amerykańskie auta pokroju Forda Mustanga, włoskie egzotyki czy hiperauta z łatwością przekraczające prędkość 400 km/h. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na dwie odmienne filozofie, które zdają się coraz wyraźniej zaznaczać. Pierwsza z nich to produkcja superszybkich, drogich i skonstruowanych z wykorzystaniem najlepszych znanych obecnie technologii samochodów. Druga filozofia zakłada konstruowanie aut tańszych, często nieco mniejszych, zwrotnych niczym jaskółka, trochę wolniejszych, ale zapewniających większy komfort użytkowania na co dzień. Czy można powiedzieć, że któraś z tych dróg jest lepsza?
Przyjrzyjmy się typowemu reprezentantowi pierwszej grupy. Jest nim Bugatti Veyron. Pierwszy egzemplarz powstał w roku 2005 roku pod skrzydłami koncernu Volkswagena, który stał się właścicielem marki Bugatti. Miał stać się najszybszym i najdroższym seryjnym samochodem i przez dłuższy czas tak właśnie było. James May z Top Gear wyciągnął w nim 417 km/h. Co ciekawe Bugatti okazało się tak drogie, że produkcja jednego samochodu była droższa niż cena zakupu auta z pierwszej ręki. Na autostradzie lub innej odpowiednio długiej drodze Veyron zostawiłby daleko w tyle prawie każdy samochód. Gdyby przenieść się na jeden z wymagających technicznie torów wyścigowych, bądź na krętą, górską trasę gdzieś w Alpach, okazałoby się, że zwrotność nie idzie w parze z prędkością maksymalną, a tańsze i lżejsze auto wygrałoby wyścig w takich warunkach. I tu przechodzimy do drugiej filozofii.
Takim lekkim sportowym samochodem jest choćby najnowszy Porsche Cayman GT4. Jego osiągi pozwalają mu wspiąć się na poziom słabszych modeli Porsche 911. Czy można powiedzieć, że jest lepszy niż 911? To akurat złe pytanie, ale na pewno jest inny, posiadający swój unikatowy charakter, a jednocześnie będący wiernym tradycji marki z Zuffenhausen. Na pewno też nie ginie w tłumie wśród sportowych wozów z całego świata. To z pewnością auto, które budzi entuzjazm, intensywne emocje i uzależnia od jazdy. Podróżowanie nim to może nawet większa frajda niż bicie rekordów prędkości w Bugatti. Cayman nie jest mistrzem prostej, ale jest lekki, znakomicie zbalansowany i odnajdzie się w każdych warunkach, nie tylko na ciągnących się kilometrami autostradach. Tutaj mam „tylko” 380KM, a nie 1001 jak u Veyrona, a maksymalna prędkość to „jedynie” 300km/h. Cena jest oczywiście kilkukrotnie niższa.
Nasuwa się zatem pytanie, czy jest sens w budowie samochodów, które raczej nie nadają się do wielu innych rzeczy poza wciśnięciem pedału gazu do oporu i trzymaniu kierownicy prosto, tudzież robienia wrażenia na znajomych szejkach z Dubaju? Cóż, skłamałbym jeśli bym stwierdził, że nie podobają mi się hiperauta lub gdybym powiedział, że są bezcelowe i głupie. Wiele z nich prócz tego, że rozwijają niesamowite prędkości ma też szereg innych zalet, a na zakrętach wcale nie są tak zwrotne jak wojskowy pojazd opancerzony. Pomyślcie tylko o Koenigsegu Agerze. Gdybym jednak stanął przed wyborem między takim obłędnym wehikułem, a sportowym autem o mniejszych osiągach to wybrałbym to drugie. Nie bez znaczenia byłaby tutaj cena. Samochód o wartości 1/6 bardziej ekskluzywnego czterokołowca mógłby okazać się prostszy w utrzymaniu i łatwiejszy w codziennym podróżowaniu czy to miejskimi arteriami, czy drogami ciągnącymi się na jakimś odludziu. A osiągi? Cóż, byłyby pewnie na niższym poziomie, ale za to frajda z jazdy taka sama, albo nawet większa.
Mateusz Fabiszak
www.facebook.com/matifabiszak
W samochodach klasy Veyrona chodzi o coś więcej niż wciśniecie gazu i jazda po prostej. Powiem więcej, jestem gotów się założyć że większość z kupionych egzemplarzy nie zbliżyło się nawet do prędkości maksymalnej. Kupując taki samochód właściciel chce oznajmić światu – mam kupę kasy, a wy jesteście tacy malutcy 😉
Te „lekkie” samochody sportowe są zawsze dużo ładniejsze. Bugatti jest okropne, a Porsche, które podałeś jako przykład wygląda świetnie, pozdrawiam
Szpan, szpan i jeszcze raz szpan 😉 Ale takim autem nie pogardziłby chyba żaden fan motoryzacji
Oglądałem kiedyś test któregoś z modeli Ferrari. Wzięli „seryjny” samochód prosto z salonu i pojechali na tor po 2 okrążeniach odpadły jakieś osłony przy nadkolach, kawałki zderzaka i parę innych drobiazgów, szkody wycenili na kilkanaście tyś. złotych I to ma być auto sportowe czy sportowe tylko na pokaz. Chyba to drugie, tak samo jest z Veyronem i tego typu pojazdami. Porsche natomiast to auto sportowo użytkowe doskonałe na tor i do jazdy na co dzień.
Niezłe cacko 😉
Fajnie wyszczególniłeś te 2 grupy pojazdów. Zasadności tej pierwszej- super samochodów kompletnie nie rozumiem i pewnie nigdy nie zrozumiem. Wiem, że są to auta o najwyższym zaawansowaniu technologicznym, o nie sztampowym wyglądzie oraz najlepszych osiągach. Ale samochody takie po za sportową jazdą po torach oraz walorem „pozerskim” nie nadają się do niczego innego. Nie wyobrażam sobie jeździć takim autem funkcjonalnie, a każda droga po za autostradą musi być katorgą. Druga grupa to jak stwierdził Janek samochody sportowo użytkowe, które nadają się do codziennego użytkowania i czerpania z radości z jazdy.