W dobie układów i niejasnych przepisów, Formule 1 rośnie niemała konkurencja.
Uczciwie przyznaję, że minęło trochę czasu od mojego ostatniego felietonu. Różne sprawy związane z moją muzyczną działalnością sprawiły, że ciężko było znaleźć czas na wyszukanie ciekawego tematu i podzieleniu się własnymi refleksjami. Dawno też nie przeglądałem portali poświęconych sportowi samochodowemu. Tymczasem dzieje się sporo ciekawych rzeczy. To, co ostatnio wpadło mi do głowy to fakt coraz większej popularności innych rodzajów wyścigów niż Formuła 1.
Kibicom zapewne w szczególny sposób przeszkadzają dwie kwestie. Pierwsza z nich to pewnego rodzaju celebryckość. Dawniej kierowcy wyścigowy byli po prostu sportowcami, którzy niestrudzenie dążyli do jak najlepszego rezultatu. Stawali się w ten sposób, zwłaszcza dla młodych ludzi, wzorami ambicji i ciężkiej pracy. Tak było w moim przypadku. Dziś, mam wrażenie, sprawy wyglądają trochę inaczej. Coraz większa część sportowców zajęła się życiem pozasportowym. Nie liczy się tylko wynik. Ważne jest także to, aby dobrze wypaść przed kamerami, mieć fajny fryz, czy pojawić się obok gwiazdy kina lub muzyki. Niby nic w tym złego, ale gdzieś ucieka ten sportowy duch, tak silny gdy Schumacher walczył z Hakkinenem o mistrzostwo świata.
Druga sprawa to zawiłość przepisów. Podobno miały uatrakcyjnić widowisko. Tymczasem dla przeciętnego widza staje się coraz bardziej niezrozumiałe. Jedynie zagorzali fani są w stanie bezbłędnie się orientować. Milion rodzajów opon z których jedne można użyć w wyścigu, a inne w kwalifikacjach, których przepisy nawet wśród samych kierowców budzą sporo wątpliwości. Takie historie raczej nie przyciągną przed telewizor lub na trybuny kogoś, kto na co dzień nie jest na bieżąco z wyścigami.
Takie sytuacje sprawiają, że kibice stopniowo opuszczają świat F1. W pozostawioną dziurę wkraczają inne formy wyścigów. Wśród nich bardzo ciekawie prezentuje się FIA World Endurance Championship (FIA WEC), czyli długodystansowe wyścigi samochodowe. Stawka podzielona jest na 4 klasy. Dwie pierwsze (LMP1 i LMP2) to klasy prototypów, aut jakich nie spotkamy na zwykłych drogach. Wśród nich prym wiodą Audi, Porsche i Toyota. Bolidy te osiągami bardzo nieznacznie ustępują wyścigówką F1. Dwie pozostałe (GTE Pro i GTE Am) to klasy w których starują wyczynowe wersje takich aut jak Ferrari 458, Audi R8 czy Chevrolet Corvette. W tej pierwszej startują profesjonalni zawodnicy, w drugiej jest również miejsce dla (bogatych) amatorów.
W każdym aucie startuje 3 lub 4 kierowców, którzy zmieniają się w trakcie zawodów. Dużym plusem jest to, że w poszczególnych klasach nie ma dużych różnic pomiędzy samochodami różnych konstruktorów. Dzięki temu, gdy przegląda się rezultaty, można założyć, że gość który jest kilka miejsc wyżej od innego, faktycznie jest lepszym kierowcą, a nie kimś, kto dysponuje lepszym sprzętem. Obserwując relację nie da się też zauważyć bogacko-celebryckiej atmosfery. Patrząc na to jak odnoszą się do siebie zawodnicy widać za to więcej życzliwości i przyjaznych spojrzeń. Cała komercyjna otoczka owszem, jest obecna, ale zajmuje trochę dalsze miejsce.
Wyścigi odbywają się na najlepszych światowych obiektach. Silverstone, Bahrajn, Nurburgring to tylko niektóre z nich. Najważniejszy w kalendarzu jest jednak 24 godzinny wyścig w Le Mans. Jego prestiż i legenda są tak wielkie, ze niektórzy zawodnicy w całym kalendarzu startują tylko w tym jednym wyścigu.
W mistrzostwach startują znane i utytułowane osobistości. W najlepszych zespołach zobaczymy takich zawodników jak Mark Weber, Sebastian Buemi i Kamui Kobayashi, którzy mają za sobą starty w Formule 1. Topowi kierowcy, światowe obiekty, auta o kapitalnych osiągach, jasne i jednolite przepisy oraz możliwość startu dla amatorów. Wszystko to składa się na interesującą propozycję nie tylko dla motoryzacyjnych fanatyków. Jest tylko jeden kłopot. Wyścigi trwają zwykle 6 godzin, a w przypadku Le Mans nawet 24. Nie znam nikogo, kto byłby chętny spędzić tyle czasu śledząc relację. Ja na przykład 6 godzin wolałbym spędzić na słońcu w ogrodzie niż przed ekranem telewizora czy komputera, mimo, że wyścigami się interesuję. Nie sądzę też aby któraś z ogólnodostępnych stacji telewizyjnych zdecydowała się na transmisję całego wydarzenia.
Co jednak gdyby wyścigi o takiej formule skrócić do jakichś dwóch godzin i włożyć nieco więcej środków w promowanie wśród społeczeństwa takich zawodów? Może się mylę, ale sądzę, że liczba kibiców zdecydowanie by wzrosła. Jednym z nich na pewno byłbym ja.
www.facebook.com/matifabiszak
Zdjęcia: www.fiawec.com
Lepiej już nie będzie….
Niestety teraz tylko kasa wywiady itd.