Zazwyczaj, pisząc o klasycznej motoryzacji, wybieram samochody z czasów poprzedzających wybuch II wojny światowej. Po prostu lubię tamten okres. W mojej opinii stanowił coś w rodzaju kotła, może wręcz tygla, który do dziś kształtuje obraz czterech kółek. Wtedy dokonał się ostateczny, funkcjonujący do dziś podział na motoryzację ogólnodostępną – czyli masową, której orędownikiem był Henry Ford – i niszową (dawniej producentem trafiającym do nielicznych był Pierce Arrow, dziś – Rolls Royce). W XIX wieku na kupno pierwszych „samochodów” mogli sobie pozwolić najbogatsi. W początkach wieku kolejnego, Ford udowodnił, że własny samochód nie musi pozostawać wyłącznie w sferze marzeń. Ścieranie się dwóch wizji sprawiło, że obie przetrwały. To dobra wiadomość dla nas wszystkich, i bogatszych, i biedniejszych. To była dobra wiadomość dla „Jacka Stronga”, który mógł się wyróżniać.
Odeszła Olympia, niech żyje Rekord! A jakże, posiadając auto z kategorii tych rzadziej widywanych na pewno rzucał się w oczy. Opel Rekord bez wątpienia był takim samochodem. Ten wóz naprawdę przypominał, począwszy od Olympii Rekord, kończąc na generacji E, auta zza oceanu. Rasowy, dumnie prezentujący swą niezależność reprezentant segmentu premium. Trudno odmówić mu charakterystycznego dla minionych czasów uroku. Spróbujmy się zachwycić – zacznijmy od Olympii. Kojarzycie Bel Aira? Jego okrągłe reflektory i bardzo amerykańskie przetłoczenia? Wyobraźcie je sobie raz jeszcze i spróbujcie porównać z niewinnym oplem. Zwróćcie uwagę na szeroki grill, rozciągający się niemal na całą szerokość zderzaka. Przyznajcie, w tym konkretnym modelu znajdziemy sporo amerykańskich naleciałości. Na przykład skromny, nie narzucający się, ale przecież całkiem duży garb na masce, który w późniejszych generacjach modelu będzie ogłaszał wszem i wobec, że skrywa pod sobą jednostkę wysokoprężną.
Powróćmy jednak do wąskiego przedziału czasowego, 1953-1957, podczas którego sprzedano kilkaset tysięcy egzemplarzy „Bel Aira z Russelheim”: · 1953/’54: 136,028 tys. · 1954/’55: 131,588 tys. · 1955/’56: 144,587 tys. · 1956/’57: 169,721 tys. Czy te liczby są imponujące? To zależy. Opowiadamy o samochodzie, który nie zyskał miana kultowego – był co najwyżej częścią historii, to wszystko. Nie przyniósł strat, a na ulice wyjechało ponad pół miliona takich aut. Tyle wystarczyło. Jeśli uznamy, że okazał się sukcesem, to co było przepisem na ów sukces? Silnik o pojemności 1488 ccm z czterema cylindrami w rzędzie, sprzężony z trzybiegową manualną przekładnią? Nie mi to oceniać. Z pewnością dużo większą rolę odegrał fakt, że samochód był dostępny w kilku wersjach nadwoziowych. Ojcom rodzin proponowano dwudrzwiowe sedany lub trzydrzwiowe kombi („station wagoon”), ewentualnie, także trzydrzwiowe, VAN-y. Ale paletę nadwozi urozmaicał także kabriolet. Olympię wycofano w 1957, po czterech latach produkcji. Zastąpił ją Rekord P1, którym Opel pochwalił się podczas Frankfurt Motor Show. Styliści nie zrezygnowali z opływowych kształtów, ale nadali im jakąś wyrafinowaną nutę, za sprawą której w zestawieniu z poprzedniczką prezentował się dużo subtelniej, mimo że pod względem gabarytów był od niej wyraźnie większy. Podobnie jak w Olympii, a także Rekordzie P II, można spotkać auto z dachem w innym kolorze niż reszta karoserii. Wprowadzono kilka decydujących zmian w palecie nadwoziowej – sedana sprzedawano zarówno w wersji dwu-, jak i czterodrzwiowej, a odmianę cabrio wycofano. Opracowano dwie nowe jednostki napędowe, o pojemnościach 1,196 (Opel 1200) i 1,680 l. Jako że poprzednia konstrukcja była stosunkowo nowa, zachowano trzybiegowy „manual”. Jeszcze raz spójrzmy na liczby. Poniżej pojawiła się pewna dziwna, zapisana pogrubioną czcionką adnotacja. Wyjaśnię, skąd się wzięła – otóż w 1960 Opel prowadził już sprzedaż Rekorda P2, jednakże jeszcze do 1962 oferowany był jego poprzednik, noszący oznaczenie 1200. · 1957-1960: 817,003 tys. · 1959-1962 (Opel 1200): 67,952 tys. Nowy kierunek obrano w 1960, wprowadzając kolejną generację. Odtąd grill był jeszcze bardziej okazały, lecz wciąż znajdował się pod reflektorami. Praktyczne wersje, takie jak sedan, kombi czy VAN pozostawiono, nie przywrócono odmiany cabrio, której miejsce zajęło coupe. W aucie montowano silniki znane z poprzednich generacji, o pojemnościach 1,488 i 1,680 ccm. Opcjonalnie nadmienione motory łączono z manualną, czterobiegową przekładnią. P2 sprzedano w liczbie 787,684 tys. egzemplarzy. Nadszedł rok 1963. W tamtym okresie projektanci odebrali autu jego uroczą staroświeckość, co przejawiło się chociażby zintegrowaniem reflektorów z grillem. W latach 60. styliści w ogóle przedstawili swoje plany wobec mającego historyczne znaczenie modelu. Odrzucili wizerunek obecny w Rekordzie jeszcze jako namiastka pozostałości po Olympii (która na zawsze pozostanie w pamięci wielu Niemców – służyła w ich wojsku…. Wówczas odcięto się od dotychczasowej, obłej sylwetki na rzecz kanciastej linii, wyznaczającej nowy kształt designerskich zapatrywań Opla. Po raz pierwszy zdecydowano się na wyposażenie Rekorda w rzędową szóstkę o objętości skokowej 2,605 l, dostępną od 1964 do ’65. Znów kątem oka obserwowano to, co działo się w motoryzacyjnym świecie zza oceanu – stylistycznie seria A nawiązywała do Chevroleta Chevy II. Wyprodukowano 887,488 tysięcy egzemplarzy. Koniec z okrągłymi reflektorami Po dwóch latach model odświeżono. Wreszcie zapomniano o okrągłych reflektorach. Poza tym, postawiono na silniki czterocylindrowe (kolejno 1,492, 1,698, 1,897 l) i sześciocylindrowe (2,605 l). Moc generowana przez R6 była przenoszona za pomocą czterobiegowej przekładni automatycznej, ale, za dopłatą, sprzężano ją również ze słabszymi motorami. Co ciekawe, do wersji 1900S możliwe było dokupienie zaledwie dwubiegowego „automatu” GM Powerglide. Dziś nie do pomyślenia. W sezonie 1965/’66 Opel wypuścił na rynek 296,627 series B. W latach 1966-1971 rynek zwojował Rekord serii C, bo o czym może świadczyć 1,276,681 tys. sprzedanych egzemplarzy. Wkrótce koncern powtórzył sukces, wyprodukowawszy ponad milion series D. Według mnie to najlepiej wyglądający Rekord w historii. Samochód dojrzał. Zapomniano o okrągłych reflektorach zespolonych z grillem i biegnącej wzdłuż niego listwie, która dodawała dyskretnej nonszalancji, ale była zupełnie nie w moim guście. Nie znalazłem informacji na temat sześciocylindrowych jednostek, doszukałem się jedynie listy rzędowych czwórek, w której skład wchodziły trzy motory benzynowe i silnik wysokoprężny, dostępny od 1972. I tak oto nadszedł 1977. Opel uprościł gamę silnikową, a paletę nadwozi ograniczył do czterodrzwiowego sedana. Producent odciął się od designu sprzed zaledwie kilku lat, karoserię do serii E projektując od podstaw. Krótki grill, złączone z kierunkowskazami reflektory o nowym kształcie – to wszystko składało się na ostatnią generację Rekorda. A Rekord to samochód, który przez ponad trzy dekady umacniał pozycję zachodniego koncernu. Po nim przyszedł czas na Omegę, następną ważną kartę w dziejach Opla. Post Scriptum Ręka na sercu, szczerość w oczach, sumienie czyste jak najjaśniejsza biel – nie ja jeden posądziłem głównego stylistę Rekorda Olympii, którym, jak się dowiedziałem, był Hans Mersheimer, o zainspirowanie się Bel Airem. Potwierdzenia nie musiałem długo szukać, wystarczyło wejść na anglojęzyczną Wikipedię i wpisać nazwę opisywanego samochodu. Jeżeli poszperacie w sieci, natraficie także na inne samochody, które na przestrzeni lat stanowiły inspirację dla twórców kolejnych Rekordów. //auto.howstuffworks.com //bolride.com //motorstown.com //powerful-cars.com //gmphotostore.com //philseed.com
To były czasy, kiedy 12 voltowa instalacja była luksusem ktorym producent chwalił sie na folderach 🙂
patrząc na nowe konstrukcje wydaje się że nie zbyt wiele się zmieniło poza dostępnymi technologiami oraz bardziej obłymi kształtami.