Wydawać by się mogło, że przedsięwzięcie otoczone szczególną opieką – znakomicie rozreklamowane i opłacone, gorąco przyjęte i wyczekiwane – musi zakończyć się happy endem. Bo skoro na pewien projekt przeznaczono niemałe środki, a ów projekt wzbudził zainteresowanie opinii publicznej, nic nie może mu zagrozić. Jakże mylne bywa to przekonanie historia udowadniała wielokrotnie – chociażby pozbawiając złudzeń Rusta Heinza, którego Phantom Corsair przeszedł do historii jako auto wyprodukowane w zaledwie jednym egzemplarzu.
Rzecz w tym, że Phantom nie był ostatnią deską ratunku swego pomysłodawcy ani przedsiębiorców zaangażowanych w jego produkcję. Był – jakkolwiek prozaicznie to zabrzmi – spełnieniem dziecięcych marzeń. Niestety, wartym tyle, co dom. I właśnie wygórowana cena sprawiła, że dzieło wizjonerów popadło w niepamięć; w dobie dźwigania z klęczek nadszarpniętego wielkim kryzysem państwa.
Nie mniej rewolucyjnym i futurystycznym pojazdem przedwojennych Stanów Zjednoczonych miał być najdoskonalszy produkt Pierce Arrowa – model Silver Arrow. W przeciwieństwie do Corsaira, był czymś więcej niż kaprysem bogatego dziedzica. Na barkach jego projektantów, panów Wrighta i Hughesa, spoczęła odpowiedzialność za przyszłość firmy. Geneza powstania samochodów coś niecoś się różniła. Elementem wspólnym było za to podejście stylistów do kwestii wyglądu nadwozia, a także wola inżynierów, by skrywało ono zaawansowane technologicznie układy.
Skupmy się na Silverze. W 1933 Amerykanie przeżywali apogeum wielkiego kryzysu. Produkcja aut gwałtownie zmalała, zaś ci, którzy zdążyli nabyć swoje własne cztery kółka, coraz częściej z niepokojem spoglądali na rosnące ceny ropy. Odpowiedzią na trudne czasy miały być opływowe kształty, pozwalające zmniejszyć opór, jaki stawiały powietrzu kanciaste bryły wcześniejszych samochodów. Ponadto, idea obłego nadwozia zasadzała się na odwiecznym pragnieniu unowocześniania tego, co uchodzić już mogło za przeżytek. Kiedy Philip Wright przedstawił wstępny projekt swojemu przełożonemu, ten miał powiedzieć Bingo!
Gdy w ’33 na salonie samochodowym w Nowym Jorku, którego korzenie sięgają roku 1900, zaprezentowano kosmicznego jak na owe czasy Silver Arrowa, premierę konceptu skomentowano następująco: Suddenly it’s 1940!
Jednakże mniej lub bardziej wyszukane hasła towarzyszą produktom chyba od początków handlu. W tym przypadku stwierdzenie, że oto nagle jest rok ’40 nie było jedynie frazesem bez pokrycia. Ten samochód naprawdę stanowił motoryzacyjny przeskok. Z zewnątrz świadczyły o tym wówczas niespotykane, delikatnie poprowadzone i bardzo opływowe linie karoserii. Wewnątrz z kolei – potężny, dwunastocylindrowy silnik w układzie widlastym o pojemności 7500 ccm i mocy 175 KM, przenoszonej na tylną oś poprzez trzybiegową manualną skrzynię biegów. Cudo z fabryki Studebakera mogło więc robić wrażenie.
Lecz twórcy auta nie zapomnieli, że samochód, mimo podobieństw do coupe, znajdzie się w polu zainteresowań elit, najbogatszych z bogatych, pragnących limuzyny z prawdziwego zdarzenia. A czymże byłaby limuzyna przyszłości, gdyby nie zastosowano w niej niezależnego zawieszenia, a układ hamulcowy (przód/tył: bębny) nie został doposażony we wspomaganie. Za wygodę odpowiadały głębokie kanapy – takie, o których dziś można co najwyżej pomarzyć.
Jeśli mówić o magii tego samochodu, z prośbą o wyrażenie opinii należałoby się skierować do osoby postronnej, niezainteresowanej klasyczną motoryzacją. Jej bardzo uproszczone postrzeganie starych aut byłoby na wagę złota; wskazałoby, co w tym samochodzie nie pasowało do pierwszej połowy lat 30. I udowodniło, że wbrew pozorom Silver może zaskakiwać do dziś.
Oczywiście, dziwić mogą wyłącznie pewne oryginalne drobiazgi; koło zapasowe chowane w przegrodzie w okolicach lewego błotnika, dość ekstrewagancki – i, jak mniemam, utrudniający manewrowanie – rozmiar i kształt tylnej szyby.
Wiecie, co jest tą przysłowiową wisieńką na torcie? Efekt. Rasowa limuzyna sprzed ośmiu dekad, ważąca aż 2314 kilogramów, w istocie nie sprawia wrażenia cudacznego, wtapiającego się w podłoże czołgu. Dzięki swojej delikatności na tle innych limuzyn z tamtego okresu prezentuje się o wiele zgrabniej, a jednocześnie nie aż tak wymyślnie, jak Cord-L29 czy wspomniany Corsair. Warto było dążyć do kompromisu pomiędzy nowoczesnością a nienarzucającą się elegancją.
Źródła:
justacarguy.blogspot.com
favcars.com
thethrottle.thechieve.com
rarecars.com