Świat wyglądał inaczej niż dziś, gdy Ferrari w 1973 zaprezentowało Berlinettę. Włoski koncern pokusił się o stworzenie ważącego 1515 kilogramów sportowego dzieła sztuki, które przez ponad dziesięć lat (do 1984) dumnie reprezentowało autosegment G. Jednakże nawet Berlinetta potrzebowała zmian. Musiała zniknąć, by móc zostać zastąpioną. I tak, dwadziedzieścia lat po jej premierze, producent pokazał w Paryżu słynną Testarossę. W 1986 ów model rozpropagowano za sprawą jego udziału w popularnym wówczas serialu, „Miami Vice”, gdzie był równoprawnym, pierwszoplanowym bohaterem.
W przeciwieństwie do poprzednika, Testarossa była lżejsza (1455-1506 wobec 1515 kg). Swoiste podobieństwo stanowiła jednostka napędowa, również 12-cylindrowa, także typu boxer. Silnik umieszczono z tyłu i to właśnie na tylną oś przekazywany był moment obrotowy (480 Nm). Pięciolitrowy silnik generował 390 KM i rozpędzał auto do setki w ciągu 5,3 sekundy. W cyklu miejskim samochód spalał ponad 23 l benzyny na 100 kilometrów. Podczas jazdy poza miastem wartość spadała do 12,5 l.
Lecz przecież nie wypada rozmawiać o pieniądzach, gdy jest się w towarzystwie dżentelmenów… Skupmy się na tym, na czym Ferrari zależało najbardziej – na frajdzie i ponadczasowości.
Przyznaję, być może nie będe obiektywny, gdyż Testarossa to moje ulubione Ferrari. Zakochałem się w niej w momencie, w którym pojawiła się na ekranie „Policjantów z Miami” – Sonny Crockett usiadł za jej kierownicą, uruchomił zapłon, po czym kilkukrotnie wcisnął pedał gazu i… 12 cylindrów zrobiło swoje, wygrywając piękną melodię.
Niezwykła jest również sylwetka samochodu. Chwilami brakuje słów, by oddać jej charakter: pomimo zadziorności, linia nadwozia wydaje się wyważona, spokojna, być może odrobinę grzeczna. Na pewno jest elegancka. Nikt nie powstydziłby się tego auta.
Z obu stron Testarossy, na wysokości drzwi znajdują się charakterystyczna przetłoczenia, sięgające aż po tylne błotniki. Od drugiego rzędu szyb bocznych linia karoserii gwałtownie opada, zatrzymując się jednak na klapie silnika, bardzo, zresztą, okazałej. Tylna reflektory zasłania czarna pokrywa; pod nią mieści się gril, skrywający dwie podwójne końcówki wydechu (więc w sumie są cztery).
Od frontu Testarossa również prezentuje się imponująco – u szczytu jej maski znajduje się podłużny wlot powietrza; samą maskę zaś wieńczą podnoszone reflektory.
Lecz to, co w nadwoziu tego Ferrari podoba mi się najbardziej, dopiero przed nami. Kto, podający się za wielbiciela marki, nie kojarzy oryginalnie wyprowadzonych lusterek? Prezentowały się znakomicie w scenach nocnych pościgów, gdy Testarossa mknęła ulicami Miami…
Po siedmiu latach od premiery, Ferrari wprowadziło na rynek następcę „tradycyjnej” Testarossy – model 512TR. Jeśli mowa o jednostce napędowej, inżynierowie po raz kolejny postawili na 12-cylindrowy, 48-zaworowy motor. Za pracę systemu wtryskowo-zapłonowego odpowiadał wynalazek Boscha, Motronic; i tym właśnie ów silnik różnił się od poprzedniego, gdzie montowano mechaniczny układ Jetronic (stosowany od 1973).
Nowością była zwiększona moc (428 KM zamiast – przypomnijmy – 390). Najwyższy moment obrotowy wzrósł nieznacznie, z 480 do 490 Nm; w 512TR był jednakże dostępny dopiero od 5000 obr./min. (w Testarossie sprzed ’91: od 4500).
Odrębną kwestią jest wygląd nadwozia – zachowało cechy charakterystyczne dla Testarossy, która utorowała drogę modelom 512TR i 512M, aczkolwiek miłośnicy marki bez problemu wskażą najbardziej rzucające się w oczy różnice, na przykład umieszczane odtąd niżej lusterka (tak, jak w większości współczesnych samochodów) czy węższy, mniej okazały przedni gril.
Po 512TR przyszła pora na generację M, produkowaną od 1994 do 1996. Zyskała dodatkowe konie mechaniczne (440) i wyższy moment obrotowy – 500 Nm dostępne przy 5500 obr./min. Niestety, reprezentowała tę stylistyczną szkołę Ferrari, za którą nie przepadam – na rzecz niemalże płasko montowanych reflektorów zrezygnowano z podnoszonych świateł, tak wspaniale komponujących się z resztą nadwozia. Tym samym zabito ducha Testarossy.
To bylo auto, to byly czasy…
Testarossa i F355 – najładniejsze Ferrari ostatnich dekad…