Popieram inicjatywy podnoszące poziom bezpieczeństwa. Niektóre z nich jednak są dla mnie niejasne.
Co jakiś czas docierają do nas doniesienia o wprowadzanych zmianach w Kodeksie Ruchu Drogowego. Spotykamy się z takimi uaktualnieniami jak wysokości opłat za poszczególne wykroczenia, czy inne sposoby naliczania punktów karnych. Ostatnim krzykiem mody jest u nas w kraju odcinkowy pomiar prędkości, który mierzy średnią prędkość na danym fragmencie i jeśli ta przekracza normę, kierujący automatycznie dostaje mandat. Sam jako kierowca i fan automobilizmu popieram inicjatywy, których celem jest poprawa bezpieczeństwa i komfortu użytkowania dróg. Myślę, że sporo z nich spełnia swoją rolę. Mimo wciąż niezbyt chlubnych statystyk liczba wypadków powoli maleje. Część nowych rozwiązań jest jednak kontrowersyjna i ich sens jest dla mnie niejasny.
Czymś takim jest dla mnie coraz śmielej wprowadzana Strefa Tempo 30. Stosowana jest ona w coraz większej ilości europejskich, a także polskich miast. Po raz pierwszy miało to miejsce w roku 1991 w szwajcarskim Zurychu. Dzisiaj jest to zjawisko szeroko zakrojone na europejską skalę, ale czy musimy ślepo naśladować wszystko to co dzieje się w krajach Zachodu?
W swoim założeniu strefa ma uspokoić ruch i uczynić go bardziej przyjaznym dla pieszych i rowerzystów. Jest to filozofia przyjaznej przestrzeni publicznej. Centra miast mają bowiem – według pomysłodawców – służyć przede wszystkim ich mieszkańcom i pracującym tam ludziom, a nie tym, którzy jedynie przejeżdżają tam samochodem. Kolejny powód to zwiększenie szans przeżycia pieszego podczas potrącenia przez samochód. Problem jednak w tym, że prawdopodobnie, gdyby restrykcyjnie chcieć przestrzegać tego ograniczenia do 30km/h (wolniej niż biegają zawodowi sprinterzy), powolny ruch miejski, stanie się jeszcze wolniejszy i uprzykrzający życie. Kierowcy będą więc coraz bardziej sfrustrowani. To przełoży się na ich styl jazdy i ostatecznie na drogach miast wcale nie będzie przyjemniej.
Być może moje domysły są nietrafione. Wydaje mi się jednak, że stoją za tym politycy i urzędnicy, którzy za wprowadzanie nawet głupich przepisów dostają niemałe pieniądze. Swoje przysłowiowe „trzy grosze” dodają też różne ugrupowania powiązane w swojej działalności z ekologicznym fanatyzmem i drobnomieszczańskim stylem życia i którzy na motoryzację zrzuciliby chętnie winę za całe zło na świecie. Dzielni miejscy ekorowerzyści, którzy lubią ostentacyjnie obwieszczać światu, że to oni są królami i królowymi jezdni i chodników, z pewnością już zacierają ręce.
Jak już mówiłem, tak powolna jazda będzie męcząca dla kierowców. W dodatku uważać muszą na nieustanne wyłączanie sygnalizacji, zmiany w schematach dróg głównych i podporządkowanych, a także na pojawiających się znienacka „kolarzy”. Pomijam już fakt, że jazda takim tempem przez dłuższy czas raczej nie jest korzystna dla samochodowych silników. Osobiście uważam, że 50 km/h w terenie zabudowanym jest najzupełniej rozsądne. Jest to spokojna prędkość pozwalająca zawczasu zareagować na niebezpieczne wydarzenia, a to w miejskim anturażu gdzie sytuacja potrafi się nagle zmienić, bardzo ważne. Nie jest to równocześnie tempo ślamazarne, a umożliwiające sprawne pokonywanie kilometrów. A może w centrach miast w ogóle pozamykać ulice i stworzyć wielkie ścieżki rowerowe! Kto by tam się przejmował tymi, którzy chcą sprawnie dotrzeć do pracy, zawieźć dzieciaki do szkoły czy zaopatrzeniowcami. Niech przesiądą się na rowery. Będzie cicho, bez spalin i korków…ale będzie też nienormalnie.
Są lepsze sposoby na usprawnienie ruchu miejskiego. Pierwsza sprawa to wybudowanie porządnych obwodnic wokół dużych miast. Dzięki temu osoby, które są jedynie przejeżdżające, nie będą musiały wjeżdżać do centralnych dzielnic, szybciej pokonają obszar aglomeracji, a śródmieścia będą jednocześnie mniej zakorkowane. Takie rozwiązania już od dawna stosowane są chociażby w Niemczech. Potrzeba również zmodernizować większe i mniejsze ulice w taki sposób, by były one lepiej przystosowane do dynamicznie rozwijającej się motoryzacji. Przy okazji warto pomyśleć o lepszym oświetleniu ulic i zastosowanie bardziej widocznych, fluorescencyjnych znaków drogowych. O tym, że ma to duże znaczenie przekonujemy się zwłaszcza teraz, w okresie jesienno – zimowym. Najważniejsze to jednak nauka wzajemnej uprzejmości i drogowej kultury.
Nie uważam się za eksperta w dziedzinie ruchu drogowego. Tym jak go usprawnić powinni zajmować się ludzie posiadający dużą wiedzę i doświadczenie w obyciu z takimi zagadnieniami. Oczywiście powinni robić to w oparciu o opinie nas, zwyczajnych kierowców. Moje przemyślenia to w dużej mierze efekt własnych obserwacji. A jakie są Wasze opinie? Dajcie znać w komentarzach.
Między ruchem samochodowym, pieszym, a komunikacją miejską powinna być równowaga. Z jednej strony budujemy więc obwodnice, nowe trasy tramwajowe, a z drugiej strony powinniśmy dbać o miejsce, gdzie pieszych jest najwięcej, a więc o centrum. Po to właśnie tempo 30, aby zwiększyć równowagę między pieszymi, a autami w centrum. Śródmieście to nie trasa przelotowa tylko chluba każdego miasta, dlatego powinny być zamykane ulice w ścisłym centrum (jak na zachodzie, np w Holandii), a w przypadku mniej istotnych ulic w szerokopojętym centrum powinny być wprowadzane elementy spowalniające ruch, jak np. skrzyżowania równorzędne, czy wyniesione przejścia dla pieszych. Zwiększa to bezpieczeństwo pieszych i zwraca centrum ludziom.
Nie od dzisiaj wiadomo, że oznakowanie dróg w PL nie jest do końca takie jak być powinno, to znaczy ograniczenia/nakazy/zakazy nie są adekwatne do tego jak bezpieczna/niebezpieczna jest dana ulica.